Słów kilka o Pomniku Czynu Rewolucyjnego...

Nie chcą w żaden sposób zaniknąć wielkie emocje, jakie wywołuje nieustannie kwestia statusu Pomnika Walk Rewolucyjnych. Wszystko zaś zasadza się na ustawicznych sporach ideowych formułowanych ze skrajnych pozycji. Obie przeciwstawne koncepcje nie są do końca prawdziwe. Ani ta o wybitnie komunistycznej wymowie, ani ta o upamiętnieniu tysiąclecia państwa polskiego. Prawdziwa geneza wzniesienia pomnika leży gdzieś po środku. Dobudowywanie ideologii w zależności od politycznej opcji z pewnością za dobrze nie służy samemu pomnikowi. Cytowanie wypowiedzi Tomasza Wiśniewskiego i Władysława Gomułki jest tyle samo warte, co wykładnia jedynie słusznych interpretatorów naszych dziejów i kulturowej spuścizny PRL.
Bliższe obiektywnej oceny walorów monumentu są wyważone opinie samego twórcy, Mariana Koniecznego, Wiktorii Helwin czy architekta Henniga, którzy prezentują rodowód pomnika oraz jego artystyczną wymowę, której przecież nie są w stanie zdeprecjonować nawet najbardziej zajadłe i ortodoksyjne ataki przeciwników wszelkiego autoramentu. Pomnik stał się symbolem Rzeszowa, czy komukolwiek to podoba się czy nie. Jest wyrazistym i estetycznym elementem przestrzeni miejskiej. Majstrowanie przy nim z zamiarem nadania innego wyrazu ideowego, architektonicznego i artystycznego jest wielkim nieporozumieniem. Powinien pozostać w aktualnej formie.
W 2006 roku pomnik został nieroztropnie przekazany wraz z działką klasztorowi oo. bernardynów i od tej pory jest zarzewiem licznych i zupełnie niepotrzebnych zadrażnień społecznych. Staje się ostatnio nawet obiektem niesmacznych i niszczycielskich happeningów lub wręcz słupem ogłoszeniowym. Niekonserwowany podlega stałej degradacji. Aż ciśnie się na usta cytat z Adama Asnyka o burzycielach pomników przeszłości. W dodatku monument w majestacie bezprawia niszczeje pod mało opiekuńczymi skrzydłami oo. bernardynów, którzy chociażby ze względów doktrynalnych pozostaną w bezczynności.
Sytuacja patowa trwa, chociaż ponoć zainteresowane strony chcą sprawę załatwić polubownie i z pożytkiem dla wszystkich. Władze miasta podejmują starania, ale nieskuteczne, gdyż właścicielem nie jest klasztor, lecz krakowska zwierzchność klasztoru, która nie widzi potrzeby jakiegokolwiek pośpiechu. Widziała ją jedynie wówczas, gdy przejmowała najatrakcyjniejszą działkę w Rzeszowie za czapkę gruszek. Czyli ta dobra wola działa jakby jednokierunkowo.
Ewidentnie widać gołym okiem, że sprawy nie da przeczekać się, że nie rozejdzie się po kościach. Zaczynają o pomnik dopominać się kolejni reprezentanci rzeszowskiej społeczności. A przecież wszystko już dawno można było rozwiązać pod warunkiem, że pojawiłaby się odrobina dobrej woli u zainteresowanych stron. Do tej pory zdecydowanie jej zabrakło. Może przy sposobności otwarcia ogrodów bernardyńskich, wybudowanych przecież na darowanych przez miasto terenach, będzie najlepszą okazją do rozwiązania tego prostego w gruncie rzeczy problemu…

Komentarze

Popularne posty